Lunka1969 Lunka1969
668
BLOG

Słoik na Sylwestrze w Wielkim Mieście

Lunka1969 Lunka1969 Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 „Wiola, jedziemy  na krakowski Rynek na Sylwestra. Składka po osiem dych. Na  gaz do Skody, szampana  i nocleg w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Z rynku urwiemy się koło północy, dołączymy do ludzi na imprezce w schronisku.

Kanapki zrobi Ola. Możesz zabrać  kawałek ciasta? Nie mów, że cię nie puszczą. Podjedziemy po ciebie przed 20”. Po odczytaniu  wiadomości od Sylwka uśmiechnęła się, pocierając ręką policzek.

Rozprostowała obolały kark i rozpuściła długie, kasztanowe włosy, pozbawiając je ozdobnej klamerki. Czuła całą sobą przelewające się uczucie znużenia ale i satysfakcji, gdy ogarnęła wzrokiem zakończoną właśnie robotę. Całe przedpołudnie dekorowała salę taneczną w pobliskiej knajpie. Szef, wypłacając honorarium  zaprosił, by została   na balu ale nikogo z jej paczki nie było stać na imprezkę za  cztery i pół stówy od pary więc grzecznie wymówiła się innymi planami. Kierowała się  zresztą zasadą: zero zabawy w miejscu pracy. Szef znał jej dobry smak i czasem zlecał wykonanie dekoracji na najważniejsze imprezy. W końcu była studentką ASP i wszyscy dostrzegali jej rozwinięty zmysł estetyczny.

 

Ostatni dzień w roku rozpoczął się dla niej już od szóstej rano. Nazajutrz, pierwszego stycznia ,przypadały osiemdziesiąte urodziny i imieniny dziadka  Mieczysława.

Senior rodu, szanowany w regionie emerytowany kucharz najpopularniejszej restauracji w okolicy, co roku wydawał rodzinne przyjęcie „na dobry początek”, jak mawiał.

Lubiła te spotkania a najbardziej gorączkę pieczenia, gotowania i nakrywania do stołu pod  cudowną batutą  Seniora rodu w roli szefa kuchni. Dziadzio miał fantastyczne wyczucie smaku i talent do łączenia  potraw w zaskakujące kompozycje. Wszystko musiało być perfekcyjnie podane, świeże, dopracowane. Tylko dwa razy do roku używano w domu  najlepszej zastawy i haftowanego jeszcze rękami babci   pamiątkowego obrusa. Nieco mniej  sympatycznym elementem domowego  święta  były  niektóre  do bólu konwencjonalne ciotki i  wścibskie kuzynki ale tolerowała je, starając się dostrzegać tylko pozytywne strony rodzinnej integracji. Korowód  powiedzonek, rodzinnych dykteryjek, kąśliwych żartów na tematy damsko – męskie a wśród nich górował tubalny śmiech wujów, przesycony zapachem  wody po goleniu  oraz damskich perfum  a także  szczebiot kuzynostwa. Po obiedzie siadali w podgrupach. Ciocie osobno, wujowie wychodzili na dymka na taras. Młodzi integrowali się w  jej pokoju na poddaszu, omawiając wydarzenia mijającego roku i słuchając  muzyki.

Nad rodzinnym stołem unosiły się zniewalające zapachy pieczonej kaczki po warszawsku i aromat grzybowej  przemieszany z intensywną wonią świeżo parzonej kawy, dymiącej w porcelanowym dzbanku. Dziadzio chłonął ucztę wszystkimi zmysłami, uśmiechając się z zadumą do wspomnień. Zawsze prosił o zostawienie pustego krzesła obok niego na pamiątkę po zmarłej przed pięcioma laty żony. Wszyscy wiedzieli, ze największą  radością dla  solenizanta będzie doroczne wypalenie ulubionej fajeczki,  napełnionej uprzednio  dobrej jakości tytoniem i posłuchanie wspomnień. Nie wiadomo kiedy w ruch szły domowe albumy fotograficzne z pożółkłymi ze starości stronami. Pod każdym zdjęciem starannie wykaligrafowana data i nostalgiczny komentarz. Ulubione zdjęcie Wioli przedstawia dziadka Mieczysława w objęciach z babcią podczas balu Sylwestrowego. Patrzą na siebie z iskierką w oku jak para najlepszych przyjaciół. Babcia, pulchna, niska,  ale uśmiechnięta i żywiołowa  w uroczystej koronkowej sukni. Świetnie tańczyła fokstrota i czaczę.  Wyglądają na bardzo szczęśliwych. Dziadzio pewnie znów opowie, jak odbił babcię  koledze oficerowi. Jak trafił jej do serca przez żołądek i jak  to babcia uczyła go tańczyć, łamiąc obcasy w trzewiczkach. Oficer był podobno niezrównanym tancerzem ale poza  stopniem wojskowym i lekkością w tańcu  babcia nie odnalazła w nim więcej zalet i wybrała, na szczęście, dziadzia Miecia. Mieczysław i Mieczysława. Dwie połówki pomarańczy. Razem 51 lat.

Dzisiejszego poranka dziadzio był bardziej ożywiony niż zwykle. Już kilka dni przed Wigilią dokładnie zaplanował noworoczne menu. Zamarynował mięsa, przyrządził wyśmienity sos a  zapach pieczonej  przez niego szarlotki  otulił dom zapachem błogiego bezpieczeństwa i słodyczy.

Mama z tatą wybierali się na Sylwestrowy dyżur do restauracji. Ta stara karczma to już rodzinna tradycja. Pracowali dla niej od trzech pokoleń. Wiola  wybrała jednak  wzornictwo przemysłowe na ASP zamiast mieszania w garnkach.  W Święta dziadzio szczegółowo wypytał ją o studia,  przyjaciół i o Wielkie Miasto. Czy wiąże z nim plany na stałe? Może jednak wróci na Podhale i tu założy pracownię projektową? Wyznała  mu wtedy, że duże miasto jest jak narkotyk. Bardzo uzależnia. Jest w nim tyle energii, światła, podniet, przyjaciół…. Sama nie wiem, dziadku…. Jeszcze pomyślę….

 

Na Rynku  powitał ich fałszujący głos  lidera Lady Pank. Koncert  rozkręcał się na dobre. Potężna, imponująca ściana  wielobarwnych reflektorów oślepiała  gęstniejący tłum.

Fala ludzi   napierająca  z  różnych kierunków. Tłoczno, mglisto. Na telebimach mrugają reklamy sponsora. Na podwyższeniu stoi  wściekle żółty samochód. Prowadzący koncert  namawiają by wyjść szczęściu naprzeciw i wysłać sms-a.  Sylwek wyjmuje z kieszeni kurtki  komórkę. – Nie znoszę koloru żółtego – powstrzymała go  delikatnym gestem, wskazując wzrokiem wypasioną brykę na podium.

Wziął ją za rękę i  staromodnie pocałował. – Chciałem zadzwonić ale nie ma zasięgu – wytłumaczył się. Ktoś za nimi wyciągnął spod płaszcza przemyconą, otwartą butelkę szampana. Gwiazdy na scenie zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wolałaby dłużej posłuchać Perfectu. A tu , cóż, składanka.Jeden- dwa utwory i kolejny zespół  na scenie. Poczuła się, jakby jadła na zmianę wykwintne danie i przegryzała je frytkami i kebabem. Jej paczka, zdegustowana marnym poziomem koncertu, zaproponowała wylogowanie się i powrót na imprezę do Chochołowskiej.

Przeciskając się wzdłuż ulicy Szewskiej patrzyła  zdegustowana na podchmielone grupki młodych ludzi, którzy wyjrzeli z okolicznych restauracji  by posłuchać gwiazd. Pod nogami czuła potłuczone szkło, choć do północy brakowało jeszcze  trochę. Wtedy przyszło jej do głowy, że jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyła się z tego, że wraca na wieś. Miała dość  napierającego zewsząd tłumu, cuchnącego alkoholowymi wyziewami.

Z radością pomyślała o przygotowanych  pysznościach na jutrzejszy jubileusz dziadka. I sama przed sobą przyznała: Byłam słoikiem, jestem nim i zostanę już taka. I dobrze mi z tym!

Ukołysana  jednostajnym warkotem silnika , wtulona w kurtkę pachnąca Sylwkiem, zasnęła tuż za Chabówką. W momencie, kiedy nadszedł ten sen, w ostatnim przebłysku świadomości usłyszała  piknięcie komórki. No tak, zapomniała ją naładować. Truuudno….

 

 

We śnie miała znowu pięć lat i śmieszną kokardę na głowie. Siedziała przy kuchennym stole na kolanach dziadka a on miał jej jak zwykle wiele sekretów do przekazania.

-Przy moim łóżku w szafce nocnej w dolnej szufladzie zostawiam ci, dziecinko, w spadku, wszystkie najlepsze przepisy. Również sekret  mojego sosu. Recepturę ulepszałem przez wiele lat.

Pamiętaj, że sercem domu jest kuchnia. I  nigdy nie gotuj w złości. Nasze nastawienie  staje się wtedy przyprawą i zupełnie  psuje smak potrawy.  Nie bój się eksperymentować. Bądź otwarta na nowe smaki. Stwórz własną domową tradycję. I nie gotuj w pośpiechu. Ucz się od najlepszych.

Przepraszam, kochanie, że wyszło jak wyszło…. Czuję się już stary i nieco zmęczony życiem. Poza tym brak mi  babci. Tylko, broń Boże, nie odwołujcie rodzinnego spotkania z tego powodu! Przecież  już wszystko gotowe. Chciałbym, żeby tradycja tych spotkań trwała.  Jesteśmy różni bo mamy różne życiowe doświadczenia ale spróbujcie zachować to, co rodzinę łączy. Więzy krwi, wspólni przodkowie, pyszne jedzenie. Każdy ma swoją opowieść, każdy chce być szanowany i dobrze wspominany. Mam nadzieję, że będziecie mnie dobrze wspominać. Nie, nie planowałem tego do końca. Ale gdy położyłem się w mojej sypialni, samotność stała się  nie do zniesienia. Usłyszałem dziś w radio, że do wieczności odeszli  właśnie dwaj panowie, których szalenie lubiłem. Wojciech Kilar i Andrzej Turski. I pomyślałem, że tak bardzo chciałbym z nimi wypić lampkę wina i zapalić fajeczkę. A potem pogadać  o muzyce i polityce. I o życiu. Oni tez wyglądali na zmęczonych ziemskim pędem. Dlatego nie martw się,  kochanie, bo jesteśmy tu wszyscy w anielskim przedsionku szczęśliwi, spełnieni i bezpieczni.  Pan Wojtek Kilar  gra na białym fortepianie swoje pasaże, aniołowie biją mu brawo. Pan Turski  z profesjonalną miną relacjonuje nam jak rodacy witają  Nowy Rok. To niesamowite zaczynać nowe życie w blasku  fajerwerków, gdy ludzie wzajemnie przytulają się, życząc spełnienia marzeń. Moje marzenie spełniło się właśnie. Święty Piotr właśnie mi szepnął do ucha, że w uznaniu dobrego życia ziemskiego przepuści mnie  przez anielską bramę bez kolejki. Otrzymałem  fuksem   prezent  imieninowy  najwyższej jakości! Wielka radość, dziecinko! Wielka radość! A tam czeka już przecież babcia. I moi bracia. I Jan Paweł II… i ta malutka dziewczynka, która zginęła dziś  rozjechana przez pijanego kierowcę. Nie złość się, kochanie, na ludzką głupotę! Będzie sprawiedliwie osądzona! A dziewczynka przysiadła właśnie przy panu Wojtku, aniołeczek taki uśmiechnięty, szczęśliwy. Tutaj nie pamięta się  ziemskich krzywd. I to jest druga dobra wiadomość! Idź, kochaniutka, pora przygotować wszystko, za parę godzin zjadą się goście na obiad! Pamiętaj!  Sza o wszystkim aż  staną w  progu! Obiecujesz?

 

Wiola obudziła się tuż przed Zakopanem. Sen był tak realistyczny że aż wzdrygnęła się na myśl, że mógłby być prawdą.

-Muszę najpierw do domu- oznajmiła stanowczo, wywołując protest reszty imprezowiczów.

W pustym, cichym domu deski podłogi zaskrzypiały w odpowiedzi na jej energiczne kroki. Kuchnię wypełniały znajome,  nęcące zmysły aromaty.

Zapukała do sypialni dziadka i cichutko otworzyła drzwi. Na nocnym stoliku przy łóżku paliła się mała nocna lampka. Twarz dziadka była  ciepła i pogodna. Dostrzegła nawet coś na kształt uśmiechu w kąciku jego ust. Nie oddychał. Odszedł świętować swój jubileusz  z ukochaną żoną. Połówki pomarańczy znowu były razem.

Tknięta nagłym przeczuciem otworzyła dolną szufladę komody. Zeszyt z przepisami dziadka leżał na samym wierzchu. Na pierwszej stronie pożółkłej kartki dziadzio wypisał zamaszystym pismem dedykację: „ Dla mojej najstarszej wnuczki Wioli z miłością i nadzieją, że te przepisy nadal będą trafiać do serc i połączą serc wiele. Dziadzio Mieczysław”. Ps. Sza…..

 

 

 

 

Lunka1969
O mnie Lunka1969

Bez Pana Boga, zielonej herbaty, książek, zwierząt przy boku, radia przy uchu,nie byłabym sobą. Wierzę w prawdziwą przyjażń i miłość. Cenię ludzi, mających dystans do własnych wad. Czasem troszkę nostalgicznie, czasem filozoficznie. Z sercem na dłoni. Nie znam się na polityce. Bliżej mi do psychologii i literatury.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości